- Alona Beach - zachód słońca.
Wycieczkę podzieliliśmy na 4 etapy: wulkan Taal i Manila, Mactan i Cebu, Panglao i Bohol, a ostatnim był powrót przez Angeles, gdzie planowaliśmy wyskoczyć na kolejny wulkan - Pinatubo. Niestety, z przyczyn od nas niezależnych nasz lot został przesunięty z godzin wczesnoporannych na wieczorne i już z tego punktu musieliśmy zrezygnować.
Czym są Filipiny?
Filipiny to państwo wyspiarskie w południowo-wschodniej Azji, położone na Archipelagu Filipińskim na Oceanie Spokojnym. Położenie w strefie klimatu równikowego sprawia, że Filipiny narażone są na tajfuny. Bliskość pacyficznego pierścienia ognia powoduje trzęsienia ziemi. Jest to jeden z najbogatszych obszarów na świecie pod względem bioróżnorodności. Cały archipelag składa się z ponad 7500 wysp, ale większą część powierzchni stanowią Luzon i Mindanao, pomiędzy którymi znajdują się liczne wyspy połączone w prowincję Visayas. Lądy Filipin zajmują 300 tysięcy km2, czyli o 12 tysięcy mniej niż powierzchnia Polski.
- Będąc na Filipinach lataliśmy nisko kosztową linią Cebu Pacific - bardzo miło wspominamy każdy lot!
W Azji wylądowaliśmy 28 października, ale zanim wybraliśmy się na Filipiny odwiedziliśmy jeszcze Kuala Lumpur, dlatego dopiero 1 listopada o 6:00 zameldowaliśmy się w Ninoy Aquino International Airport - głównym lotnisku Metropolii Manila.
Po przejściu kontroli paszportowej ruszyliśmy coś zjeść w holu lotniska. Wszystko zapowiadało się super, do momentu, kiedy nie wsiedliśmy do Graba (azjatycki Uber) i pojechaliśmy na dworzec autobusowy w Pasay City. Tam doznaliśmy sporego szoku - kierowca wyrzucił nas na ruchliwej ulicy pod odrapanym budynkiem, w kałuży ścieków. Początkowo nie widziałem w tym nic złego (to była moja trzecia wizyta w Azji - przyp. Wilkołak), jednak dla Wikinga była to ogromna zmiana - opuścić dobrze prosperujący i zorganizowany Singapur czy nawet Kuala Lumpur. Ale równie szybko dołączyłem do tego stanu, gdy okazało się, że dworzec autobusowy w niczym nie przypomina takiego, jaki znamy z naszych europejskich rzeczywistości. To był plac pod zadaszeniem, na którym chaotycznie ustawiały się autobusy ocierając się o siebie, a między nimi wili się w kolejkach pasażerowie wystawieni na wydalane z aut spaliny. Pomimo próby dostania się na pokład jednego z autobusów, po godzinie zrezygnowaliśmy i zamówiliśmy Graba. Koszt przejazdu wyniósł nas 2000 Peso (ok. 150 zł).
- Dworzec autobusowy w Pasay City.
Nazwa Filipiny pochodzi od imienia króla Hiszpanii Filipa II Habsburga. W 1543 roku hiszpański odkrywca Ruy López de Villalobos nazwał wyspy Leyte i Samar Felipinas na cześć ówczesnego księcia Asturii. Ostatecznie dla całego archipelagu przyjęła się nazwa Las Islas Filipinas. Wcześniej Hiszpanie używali określeń Islas del Poniente (dosł. Wyspy Zachodu) lub San Lázaro – nazwy wymyślonej przez Ferdynanda Magellana.
- Porównanie Powierzchni Filipin (pow. 300 000 km²) i Polski (pow. 312 696 km²), źródło: thetruesize.com
Ta chyba najmniej miła część wycieczki skończyła się, gdy dotarliśmy do Tagaytay, aby kontynuować pierwszy etap podróży. Do powrotu do Manili nie mieliśmy zamiaru wspominać przygody z dworcem autobusowym i chciwym taksiarzem.
W Tagaytay ulokowaliśmy się w ciekawie położonym “apartamencie” na 17 piętrze wieżowca kompleksu Wind Residences. Mieliśmy świetny widok na wulkan, który następnego dnia chcieliśmy zdobyć.
- Taki widok wynagradza wszelkie niedogodności - najmniejszy aktywny wulkan świata.
Późnym popołudniem wybraliśmy się do sklepu i zupełnie przypadkowo kupiliśmy wycieczkę na Taal z dojazdem do portu. Ot tak! Cała wyprawa kosztowała nas 3050 Peso (łódka, przewodnik, wejście na wyspę i opłaty “portowe - ok. 230 zł), do tego dojazd do portu motorkiem z kabiną - zjeżdża się długą i krętą drogą szybko opadającą w dół (motorek tego nie przetrwał i po dotarciu do portu silnik doznał przegrzania), ale my byliśmy już myślami na wulkanie. Po krótkim przedstawieniu historii wulkanu weszliśmy na pokład łodzi, którą popłynęliśmy na wyspę Taal. Na miejscu musieliśmy jeszcze opłacić pomoc w zejściu z łodzi (50 Peso - ok. 3,80 zł). Dalej ruszyliśmy z przewodnikiem pod górkę. W międzyczasie oferowano nam wjazd na grzbiecie konia na sam szczyt. Od razu odrzuciliśmy taką możliwość.
- Takim trycyklem (rikszą, Tuk-Tukiem) dotarliśmy do portu Talisay.
Po drodze znajdowało się kilka punktów widokowych i stacji drogi krzyżowej. Im wyżej, tym więcej szczelin z ulatniającego się siarką mijaliśmy. Na szczycie znajduje się kilka “ośrodków” należących do grup przewozowych. Trafiliśmy do jednego z nich, gdzie nasz przewodnik i jego mama zorganizowali nam najbliższą godzinę. Mogliśmy tam zrobić fajne fotki krateru i dowiedzieć się kilku ciekawostek na temat jego niedawnej aktywności. Tutaj też wypiliśmy najlepszego kokosa podczas całej wycieczki. Kosztował 100 Peso (7,50 zł), czyli był najdroższy, ze wszystkich jakie kupiliśmy podczas tej podróży, ale smakował zdecydowanie najlepiej. Za transport z Tagaytay do portu i z powrotem zapłaciliśmy w sumie 600 Peso (45 zł).
- Krater wulkanu Taal jest niemałą atrakcją.
Po powrocie na drugi brzeg odebraliśmy bagaże i udaliśmy się do centrum Tagaytay na autobus, którym zabraliśmy się do Manili. Tym razem nie było problemów z zajęciem miejsca i za kwotę 70 Peso (5,30 zł) od osoby udaliśmy się w 3 godzinną podróż do stolicy - droga łącząca obie miejscowości jest bardzo zakorkowana, a to dopiero wierzchołek góry lodowej, bowiem właśnie jechaliśmy do najbardziej zakorkowanego miasta świata.
Wylądowaliśmy ponownie w Pasay City (biednym przedmieściu Manili) i tym razem postanowiliśmy przejść się do hotelu w Makati (bogatym przedmieściu Manili). Spacer trwał ponad godzinę i mieliśmy okazję bliżej zapoznać się z zaniedbaną zabudową, która w wielu miejscach nosiła ślady architektury kolonialnej, a część z nich była po prostu prowizorycznymi barakami czy też wręcz ruinami. Mimo okoliczności, spacer okazał się bardzo ciekawy. Okazało się, że mieszkańcy są niezwykle przyjaźnie nastawieni, zresztą byliśmy dla nich niemałą atrakcją. Chętnie robili sobie z nami fotki, uśmiechali się do nas, a na koniec pomogli nam odnaleźć drogę do hotelu, gdyż mimo wydrukowanej mapy, nie mogliśmy trafić na właściwą drogę.
- Trycykl zbudowany w oparciu o rower. W Manili można je było spotkać na każdym rogu.
Metro Manila
Najczęściej mówiąc "Manila" odnosimy się do całej metropolii, która określana jest jako Region Stołeczny (Manila Metropolitan Area) w skrócie Metro Manila. W jego skład wchodzi stolica wraz z szesnastoma przyległymi miastami (dzielnicami Manili na prawach miejskich). Często mówi się, że lotnisko znajduje się w mieście Pasay (Pasay City), ale faktycznie jest to część Manili. Według ostatniego spisu (2007 r.) metropolię zamieszkiwało 11,5 mln ludzi, aktualnie (2019 r.) szacuje się, że ludność metropolii przekroczyła 20 mln osób.
- Jedna z bram Intramuros, które dotrwały do dnia dzisiejszego.
Drugiego dnia wybraliśmy się na wycieczkę po najstarszej części Manili - dzielnicy Intramuros (wewnątrz murów), gdzie znajduje się pamiętająca hiszpańskie czasy zabudowa. To m.in. nienaruszone mury miejskie oraz kilka fortów, w tym największy - Fort Santiago (bilet 75 Peso od osoby - 5,70 zł). Cała wycieczka zajęła kilka godzin i udało nam się zwiedzić sam fort z przyległościami, muzeum Jose Rizala, fortyfikacje, przyległe parki oraz zobaczyć dwie ważne świątynie - niestety z uwagi na trwające nabożeństwa nie weszliśmy do katedry i bazyliki. Późnym popołudniem udaliśmy się na lotnisko, skąd polecieliśmy na wysp Mactan.
- Marker Magellana - to tutaj zginął słynny podróżnik.
Drugi etap podróży to wycieczka śladami Magellana. Rozpoczęliśmy ją następnego dnia od udania się do miejsca zwanego “Markerem Magellana”. To w tym miejscu wylądował sławny podróżnik i po krótkiej bitwie z tubylcami zginął. Nie było to jednak pierwsze miejsce na Filipinach, które zobaczył. Magellan był tu już bardzo dobrze znany z powodu swojej misji chrystianizacyjnej. W miejscu tego wydarzenia stanął monumentalny posąg zbudowany przez Hiszpanów, a niedawno władze Filipin postawiły swój posąg z brązu - przedstawiający zwycięskiego wodza Lapu Lapu, zwanego pierwszym Filipińczykiem, który przeciwstawił się imperialnym kolonizatorom. Z tego miejsca pojechaliśmy Grabem (bo obie wyspy są połączone mostami) do centrum Cebu. Najpierw sprawdziliśmy godziny odpływu promów, a następnie wybraliśmy się na wycieczkę. Miasto jest piątym największym skupiskiem ludności w kraju, zatem bardzo przypominało Manilę, nawet pomimo faktu, że przemieszczaliśmy się w obrębie starego miasta. Tutaj również odwiedziliśmy fort - San Pedro (bilet 20 Peso - 1,50 zł), a także kościoły - bazylikę i katedrę. Kolejnym punktem ze szlaku Magellana był krzyż, który podróżnik “zasadził” w tym miejscu, jako symbol ochrzczenia wyspy Cebu.
Z portu udaliśmy się w kierunku wyspy Panglao, a dokładniej do portu Tagbilaran położonego na wyspie Bohol. Popłynęliśmy łodzią w klasie biznes - ta odrobina luksusu po prostu nam się należała (koszt biletu dla jednej osoby - 1000 Peso - ok. 75 zł). Podobnie jak Mactan i Cebu - Panglao i Bohol połączone są mostami. Spod lotniska taksówką udaliśmy się do naszego hoteliku na Panglao, gdzie spędziliśmy kolejnych sześć nocy. Na Bohol jeszcze wrócimy…
- Wyruszamy z portu Cebu do Tagbilaran na wyspie Bohol.
Trzeci etap wycieczki rozpoczęliśmy na luzie od pobudki i leniwego śniadania w stylu filipińskim na pobliskiej plaży (śniadania od 150 Peso - ok. 11 zł). Przez trzy dni poznawaliśmy wyspę z pomocą trycykli. Początkowo byliśmy zdeterminowani wynająć skuterki do przemieszczania się na wyspie (nie działa tutaj usługa Grab), ale ponieważ na każdym kroku mogliśmy załatwić transport trycyklem - specjalnym pojazdem składającym się z motorka i spawanej kabiny na 1,5 osoby - zdecydowaliśmy, że tak będzie prościej. I faktycznie - przejazdy kosztowały nas od 3 do 7 zł, a dziennie potrafiliśmy przejechać z 20 km. W ten sposób odwiedziliśmy wszystkie (tak wszystkie) oznaczone na mapach plaże wyspy.
- Wiking pozdrawia z plaży.
Kiedy już zmęczyliśmy się plażowaniem, a opalenizna zaczęła się utrwalać, wybraliśmy się na pierwszą wycieczkę. Od początku celem naszej podróży w tej części była wyspa Bohol i jej atrakcje. Zarezerwowaliśmy sobie auto z kierowcą, który obwiózł nas prawie po całej wyspie za 3500 Peso (ok. 265 zł). W taki sposób zobaczyliśmy m.in. sanktuarium motyli (90 Peso - 6,80 zł) i Wyraków (80 Peso - 6 zł), wiszący most (35 Peso - 2,60 zł), las deszczowy, rzekę Loboc i słynne Czekoladowe Wzgórza (50 Peso - 3,80 zł). Każda z tych atrakcji była dodatkowo płatna, ale bilety kosztowały niewiele. Najdroższy był rejs statkiem po rzece Loboc, ponieważ w cenę wliczony był obiad na łodzi (w formie bufetu) - 650 Peso od osoby (ok. 49 zł). Podczas wycieczki dodatkową atrakcją był Wiking, który ze wzrostem (190 cm) budził niemałe zainteresowanie tubylców. Najczęściej padające pytanie dotyczyło czy jest koszykarzem, ponieważ na Filipinach to jeden z ważniejszych sportów.
- Słynne Czekoladowe Wzgórza - to trzeba zobaczyć.
Idąc za ciosem kolejnego dnia wybraliśmy się na wycieczkę łodzią po wyspach. Tym razem również zapłaciliśmy 3500 Peso (ok 265 zł) za transport po wyspach. Odwiedziliśmy trzy wyspy - Balicasag, Virgin Island oraz Isola di Francesco - wyspa, której nie ma na mapie, a znajduje się na niej małe sanktuarium.
- Wynajętą łodzią pływaliśmy od wyspy do wyspy przez pół dnia.
Wycena podróży na Filipiny
Nasza podróż na Filipiny poprzez Singapur i Kuala Lumpur trwała 17 dni, obejmowała SIEDEM lotów i jedną przeprawę promową. Podczas podróży odwiedziliśmy 10 wysp i 9 miast, niezliczone plaże na wyspach Panglao i Sentosa.
Podstawowe wydatki *dla jednej osoby* (loty i hotele zarezerwowane i opłacone przed wyjazdem - dla wszystkich lokalizacji): LOT do Singapuru w dwie strony - 1850 zł, przeloty w Azji ok. 790 zł, hotele ok. 850 zł, ubezpieczenie 125 zł od osoby.
zainwestowany przed wyjazdem 3615 zł
- wspólne wydatki na Filipinach: 2998 zł
Do tego doliczamy przejazdy Grabem: 301 zł (w Singapurze wydaliśmy 670 zł, a w Kuala Lumpur 213 zł).
całej wycieczki - 11412 zł
...czyli 5706 zł na osobę przez 17 dni. To prawie tyle, co All Inclusive na Maderze lub Kanarach na 12 dni (cena katalogowa obejmuje przelot, hotel i wyżywienie, ale bez dodatkowych wycieczek), a to tylko jedna wyspa.
Po tygodniu postanowiliśmy wrócić do cywilizacji i tym samym rozpocząć etap czwarty podróży po Filipinach. Niestety, z uwagi na przekładany lot nasz główny cel wyprawy stał się niezdobytą twierdzą! W Angeles znaleźliśmy się w mieście po 18:00. O tej porze było już ciemno i brzydko, a do tego samo miasto wcale nas nie zachęcało do zwiedzania. Zdecydowaliśmy się na odwiedzenie centrum handlowego, które udekorowane świątecznymi motywami bardzo przypominało nam polskie centra. Postanowiliśmy nie szukać daleko i zjeść na miejscu, marząc jednocześnie o Pinatubo.
- Typowa ulica w Angeles.
Następnego dnia odlecieliśmy do Singapuru z założeniem, że wulkanu Pinatubo nie odpuścimy. I tak w końcu pierwotnie planowaliśmy dwa warianty wycieczki po Filipinach, ponieważ chcemy również odwiedzić m.in. wyspy Palawan i Coron (Busuanga). Wtedy też może wulkan będzie dla nas dostępny.
- Dobrze być znowu w Singapurze.
Jak niedrogo dostaliśmy się na Filipiny
Nasz pierwotny pomysł na urlop w Azji był zupełnie inny. Początkowo chcieliśmy dotrzeć do Bangkoku i dalej eksplorować Tajlandię oraz jakiś inny egzotyczny kraj położony w północnej części Indochin. Filipiny z naszej listy skreśliliśmy bardzo szybko, bowiem listopadowe loty z Bangkoku do Manili wynosiły ok 500-600 zł w jedną stronę.
Szukając połączenia do Azji Wiking odkrył bezpośrednie połączenie z Warszawy do Singapuru w przystępnej cenie. Po zakupieniu biletów zmodyfikowaliśmy nasz plan, ponieważ z geograficznego punktu widzenia, bliżej nam było teraz do południowego Wietnamu, Malezji czy Indonezji. Ku naszemu zdziwieniu okazało się, że ceny biletów do Manili zarówno z Singapuru jak i Kuala Lumpur można znaleźć w kwotach od 150 do 200 zł. Tym samym z Kuala Lumpur do Manili polecieliśmy za 200 zł od osoby, a z Angeles do Singapuru - za 150 zł od osoby.