Nazw tego miejsca jest co najmniej kilka, ale żeby uściślić - archipelag nazywa się Phi Phi, a składają się na niego dwie większe wyspy o pełnej nazwie Ko Phi Phi Don (jako jedyna na stałe zamieszkała przez około 1000 osób) oraz mniejsza Ko Phi Phi Ley, a także cztery malutkie wysepki - na południu skaliste Ko Bida Nok i Ko Bida Nai, na północy piaszczyste Ko Yung oraz Ko Mai Phai zwana Bamboo Beach. Cały archipelag zajmuje łącznie 388 km2, z czego jedynie 65 km2 to stały ląd, a reszta to porośnięte gęstym lasem tropikalnym skały wapienne. Na wyspy można się dostać jedynie przez morze - kursują tutaj całkiem spore statki turystyczne z położonego na kontynencie miasta Krabi lub wyspy Phuket. Z obu miejsc koszt transportu jest podobny - ja jednak płynąłem z Krabi, gdyż wcześniej spędziłem kilka dni w położonej niedaleko miejscowości Ao Nang, gdzie zdecydowałem, że chcę popłynąć na rajskie wyspy!
- Tak wygląda największa wyspa archipelagu - Ko Phi Phi Don
Stolicą archipelagu jest miasteczko o oklepanej nazwie Ko Phi Phi, położone na największej wyspie składającej się z dwóch skał, pośrodku których znajduje się mierzeja. Jej cała przestrzeń jest miejscowością bez ulic! Są tu tylko chodniki, a na całej wyspie nie ma ani jednego samochodu. Nawet motorki to rzadkość. Miasteczko to typowa tajska prowizorka. Mało które budynki w centrum są betonowe - dominuje tu zabudowa drewniana i ogólnie mało trwała. Jest to nie tyle niedbalstwo tubylców co pozostałość po tsunami, które nawiedziło wyspę 26 grudnia 2004 roku dosłownie spłukując miasteczko z mierzei.
- Z tego punktu widokowego doskonale widać całe miasto. To tyle, co widać na mierzei
Największa wyspa jest mało atrakcyjna dla typowego turysty. Z plaż można wejść na punkty widokowe, które znajdują się na obu wzniesieniach. Stąd jest przepiękny widok na miasto i wyspę. Ale tak poza tym eksplorowanie ich jest ryzykowne, gdyż są porośnięte gęstym lasem tropikalnym, a wyspa wchodzi w skład rezerwatu. Jedynie mierzeja i pojedyncze punkty przy plażach są zaadaptowane na enklawy dla wczasowiczów. Wyspa ta jest domem dla tysięcy turystów, który w dzień przemieszczają się pomiędzy plażami, a wieczorami licznie odwiedzają miejscowe bary i piją na potęgę wszystko co jest dostępne. W Tajlandii (nie tylko na tej wyspie) zrodziła się tradycja picia wiader z alkoholem - miejscowi sprzedają gotowe plastikowe wiaderka z małpkami alkoholu, napojami i słomkami, aby każdy imprezowicz mógł wymieszać drinka w ulubionych proporcjach.
Jedną z największych zalet wyspy jest sporych rozmiarów port, z którego można wyruszyć na zwiedzanie każdej innej wysepki. W biurach podróży zakupimy niezliczone ilości wycieczek - Tajowie specjalizują się w tej dziedzinie i oferują turystom zwiedzanie konkretnych wysp, części archipelagu lub całości w jeden dzień. Można również wypłynąć statkiem i nurkować do woli na środku Morza Andamańskiego nie stawiając stopy na suchej skale - jak kto woli. Zdecydowanie polecam jednak zwiedzanie całego archipelagu w ciągu jednego dnia - koszt od 400 batów (w zależności od typu łodzi), gdyż szczerze mówiąc wiele z tych miejsc jest podobnych i łatwiej zwiedzić je w ciągu 8-9 h niż wybierać się do każdej pojedynczo.
- Tradycyjne łodzie do połowu ryb i krewetek. Dziś służą już głównie jako taksówki wodne dla turystów
Gdy już zdecydujemy się na program wycieczki, możemy odbyć ją klasyczną łodzią długoogonową lub typową motorówką. Wcześniej wielokrotnie pływałem motorówkami, dlatego chciałem spróbować czegoś nowego i zdecydowałem się na rejs typową tajską łodzią rybacką. Wrażenia niesamowite!
Łódź zabiera kilkanaście osób i rusza po wcześniej ustalonej trasie. Najpierw zatrzymujemy się w tzw. Shark Point (ale spoko, żadnych rekinów tu nie ma), gdzie można popływać nad rafami i obserwować kolorowe rybki. Oczywiście byłem już pod ogromnym wrażeniem czystej wody i bogactwa podwodnego świata, ale to jeszcze nic!
- Shark Point - pierwszy przystanek, gdzie każdy chce się kąpać. A ludzi więcej niż rybek...
Następnie łódź płynie na mniejszą Ko Phi Phi Ley, gdzie podziwiamy jaskinię wikingów (podobno odkryto tam malowidła starożytnych łodzi), a następnie wpływamy do Laguny Pileh - miejsca, gdzie woda jest tak płytka, że sięga do pasa, a dookoła wyrastają ogromne wapienne skały. Widok zapiera dech w piersiach - wrażenia są podobne jak w centrum nowoczesnego miasta, tylko zamiast wysokich drapaczy chmur widzimy wyrastające z wody skały. Następny przystanek na tej wyspie to słynna Maya Bay - plaża robiła za tło w niejednym filmie - tutaj kręcono m.in. “Niebiańską plażę” z Leonardo DiCaprio. Widok równie zachwycający - z piaszczystej plaży otoczonej palmami i skałami posiada wąski przesmyk z widokiem na ocean. Do pozostałych skał na południu tylko podpływamy, gdyż są tak strome, że wejście na nie jest niebezpieczne. Koło Ko Bida Nai znowu nurkujemy - tutaj można spokojnie potaplać się w wodzie. Załoga łodzi ma przygotowane dla nas maski do tzw. snurkowania i możemy spokojnie popływać przy tafli wody obserwując piękno podwodnego świata. Czysta woda pozwala dokładnie obejrzeć wszystkie rafy, które choć piękne, są głębiej i można je co najwyżej dotknąć stopami. Za to rybki się nie boją i podpływają do ludzi dosłownie rozbijając się o nasze ciała - jest ich tak dużo, że w wielu miejscach trudno się od nich uwolnić.
- Laguna Pileh, gdzie można sobie popływać razem z rybkami
- Jedna z najsłynniejszych zatok - Maya Bay
Wracamy na północ i płyniemy do mniejszych wysp. Gwiazdą wycieczki jest malutka wyspa Ko Mai Phai potocznie nazywana Bamboo Beach z uwagi na niespotykanie biały piasek plaży. Jest to pierwszy raz, gdy widzę tak biały i czysty piasek, który odbija promienie słoneczne i chodząc po plaży trzeba mrużyć oczy. Plaża jest specjalnym rezerwatem i wstęp na nią kosztuje 400 batów, czyli tyle co cała wycieczka - ale naprawdę warto. Jest tutaj mały bar, w którym można się posilić, a gdy znudzi się nam pływanie, możemy poleżeć w cieniu palm. Po godzinie wracamy na łódkę. Koło Ko Yung przepływamy w drodze powrotnej.
- Bamboo Beach - wyspa rezerwat. Wstęp na nią kosztuje tyle co cała wycieczka, ale warto
Wracamy na większą wyspę, ale zanim obejrzymy widowiskowy zachód słońca odwiedzamy jeszcze plażę małp, gdzie luźno latają sobie te małe urwisy. Każda wycieczka wzbudza w nich duże zainteresowanie. Małpki podchodzą do turystów próbując wyżebrać napoje i słodycze. Jest ich tutaj sporo, w różnym wieku. Można zachęcać je by weszły nam na plecy, ale nie powinno się tego robić z uwagi na choroby, które mogą roznosić. Próbując wziąć małpki na ręce upewnijmy się, że mamy szczepienie na wściekliznę, gdyż na miejscu jest to wydatek bardzo nieopłacalny.
Po opuszczeniu tej plaży łódź zatrzymuje się jeszcze na chwilę na środku morza, skąd możemy obserwować zachód słońca (które zachodzi tutaj pomiędzy 18:00 a 20:00 - w listopadzie, kiedy odwiedziłem wyspy było to po godzinie 18:00).
- Piękne laguny i plaże, czysta woda. To Archipelag Ko Phi Phi