Charakterystyczne dla oceanów są wysokie fale – tutaj również uwielbiane przez surferów. Choć wyglądają łagodnie, wcale takie nie są. Trzeba naprawdę uważać, gdyż po wejściu do wody płycizna sięga dość daleko, a wysokie fale potrafią pojawić się znienacka i przeturlać adeptów kąpieli aż do linii brzegowej.
Jedną z częstych atrakcji na plaży są “zaślubiny żółwi z morzem”. Są to powtarzane co jakiś czas kontrolowane wypuszczenia małych żółwi do oceanu, gdzie będą mogły dalej się rozwijać. W środowisku spora część miotu żółwi wędrujących do oceanu zostaje przetrzebiona przez różne drapieżniki, w takim kontrolowanym środowisku pozwala się dotrzeć do wody całej populacji liczącej często sto okazów. W wodzie będą musiały już rodzić sobie same.
Balangan Beach – raj na ziemi
Trzeba powiedzieć, że Bali jest strasznie przereklamowane. Północne regiony oblegane przez turystów są zadeptane. Miasta brudne, ludzi dużo, a atrakcje jak typowe dyskoteki nad Soliną. Na szczęście południe wyspy, które jest zaledwie ułamkiem jego terytorium, wydaje się być jeszcze nieskażone tą chorobą. Sama wyspa do czystych nie należy i to trzeba otwarcie przyznać - to jest Azja, a tutaj nie dba się o środowisko jak w Europie. Wielu atrakcyjnym miejscom na wyspie towarzyszą małe wysypiska śmieci lub płynące ścieki. Od tego również nie uciekliśmy na południu.
Naszym pierwszym przystankiem była miejscowość Jimbaran. W jej zachodniej części znajduje się region, który nazywa się “Balangan”. Tutaj wszystko jest Balangan - sklepy, bary, restauracje i oczywiście najładniejsza plaża jaką widziałem w Indonezji – Balangan Beach. Spędziliśmy na niej sporo czasu. Rozsiadywaliśmy się na tarasach drewnianych budynków z restauracjami, które osadzane były na wysokich słupach (w tej części wyspy przypływy po 18:00 zalewały plaże na kilka metrów), dlatego miejsce to bardzo nam się spodobało zarówno z uwagi na walory wizualne jak i względny brak turystów. Plaże na południu są piękne, piaszczyste, ale w wodzie znajdują się rafy i półki skalne, dlatego nie zaleca się wchodzić do nich na bosaka. W oddali, za linią raf wielu śmiałków uprawia windsurfing.
Świadomi byliśmy istnienia niedaleko innej znanej plaży - Dreamland Beach, która znajdowała się już poza terenem miasta Jimbaran i była od niego oddzielone klifami. Postanowiliśmy zajść tam drogą lądową i ku naszemu zdziwieniu musieliśmy pokonać krętymi ścieżkami kilka kilometrów, aby dostać się do oddalonej zaledwie jeden kilometr w linii prostej plaży Balangan. Jeszcze większym zaskoczeniem było to, że mogliśmy wrócić na naszą plażę skalistym brzegiem i klifami – co zajęło może 15 minut.
Plaża Dreamland wcale nie była taka wyśniona. Obok zejścia na plażę przepływał strumyk ścieków. Tak, wpadał on do oceanu… gdzie kawałek dalej kąpali się turyści. Dlatego my nie skorzystaliśmy, a jedynie zwiedziliśmy plażę i oglądaliśmy okolicę z klifów.
Seafood to tutaj nic nadzwyczajnego
Jakie są ceny sushi i owoców morza w Polsce – każdy wie. Dlatego na Bali można najeść się na zapas. Ogromny zestaw sushi dla dwóch osób (wg mnie na 3-4 osoby) kosztuje około 25 zł. Z kolei wyszukane dania z owoców morza można kupić za 30-45 zł, ale są to dania złożone z ryby, krewetek, kalmarów, małż, innych mniejszych żyjątek oraz sałatek owocowych.
Na zakończenie pobytu wybraliśmy się do Centrum Jimbaran, które znajduje się przy plaży. Było przed 17:00 czasu lokalnego i słońce zaczęło już zachodzić. W tym momencie na plaży porozstawiano i nakryto stoliki. Trochę czasu zajęło nam dojście do tego, że piaszczysta plaża stała się właśnie romantyczną restauracją pod gołym niebem, gdzie zasiedli licznie przybyli turyści. Menu każdej restauracji było podobne, a różnica w cenie wynikała chyba z aranżacji stołów i dekoracji. Na pożegnanie z wyspą zamówiliśmy specjalne, wielodaniowe posiłki i do tego drinki na bazie Araku – miejscowego alkoholu domowej roboty.